wtorek, 18 lutego 2014

Ona zna przepis na serialowy sukces!

Dorota Chamczyk od blisko ćwierć wieku tworzy telewizję. Zaczynała w TVP w Teatrze Telewizji, a od 12 lat pracuje w barwach TVN jako producentka prekursorskich na polskim rynku seriali. To właśnie ona tworzyła słynną "Magdę M.", a dziś produkuje popularnych "Lekarzy”.

Dorota Chamczyk/Agencja W.Impact

Stoi Pani za najbardziej znanymi serialami TVN: m.in. za kultową "Magdą M.", niezapomnianym "Teraz albo nigdy", lokomotywą prime time`u "Na Wspólnej", a aktualnie "Lekarzami". Czy po latach praktyki producenckiej może Pani powiedzieć, że zna receptę na serialowy hit?

- (uśmiech). Recepty znają i wypisują moi lekarze z serialu “Lekarze" i są w tym absolutnie bezkonkurencyjni. Efekt pracy producenta jest zawsze bliżej nieokreślony. Oczywiście wiem, do czego dążę i mam poczucie pewności co do decyzji, dotyczących realizowanego projektu, wprost proporcjonalne do lat doświadczeń i mojej fachowości, ale dopiero konfrontacja z widzami przynosi odpowiedź, czy nasza praca to sukces czy nie.


- Jak zrobić dobry serial? Stawiam przede wszystkim na historię, potem na wybór osób, z którymi współpracuję - na obsadę, dobór ekipy. Trzeba mieć pomysł i wiedzieć, o czym chcemy widzom opowiadać, dlaczego mają nam poświęcić swój czas . Warto być pierwszym na rynku. Tak się złożyło, że “Magda M." - jeśli chodzi o produkcje tygodniowe, rodzime - była pierwszą współczesną opowieścią "o Niej i o Nim w dużym mieście", z piękną Warszawą w tle, ze wspaniałą polską muzyką, świetnymi zdjęciami, z popularnymi aktorami, dowcipem, romantyzmem i miłością. I okazało się, że widzowie pragnęli takiej właśnie historii.

- Podobnie było z "Teraz albo nigdy!", kiedy bohater zmienił się z jednostkowego na grupowego. Fani do dziś wspominają ten serial, bo jego akcja zaczynała się na fascynującej wyspie, jaką jest Madera, gdzie nieznani sobie wcześniej ludzie mocno zaprzyjaźnili się i stworzyli grupę przyjaciół.

"Teraz albo nigdy!" rzeczywiście był pierwszym naszym rodzimym serialem, którego bohaterowie wyjechali za granicę.


- Tak było, a jeśli robi się coś po raz pierwszy, zostaje się zapamiętanym. Z kolei Na Wspólnej" była pierwszym soapem w Polsce. Wcześniejsze serialowe produkcje na naszym rynku, potocznie zwane telenowelami takie jak np.: “Klan", "M jak miłość" czy "Samo życie", nie były emitowane codziennie. “Na Wspólnej" miało plan emisji pięć razy w tygodniu, potem to dopiero zmieniło się na cztery razy. Przy okazji wyjaśnię, że nie nazywam tych wcześniej wymienionych polskich produkcji telenowelami, bo - w myśl właściwej definicji - telenowela jest czymś, co może mieć nawet kilkaset odcinków, ale jest zamkniętą całością  i kończy się happy endem. U nas aktualnie dominują seriale typu never ending story (niekończąca się opowieść - przyp. aut.), którym bliżej do soapu. 

- "Na Wspólnej" to był mój wielki poligon doświadczalny i pierwszy kontakt z telewizją komercyjną, z niby gotowym formatem, który miał być realizowany jako adaptacja. Po pierwszych stu odcinkach okazało się jednak, że nie jesteśmy w stanie zainteresować polskiego widza tym, co prezentowali w pierwowzorze koledzy na Węgrzech. Musieliśmy szybko nauczyć się tworzyć i pisać historię dla naszej widowni.


Liczy się zatem historia, i to taka, jakiej wcześniej nie było. Jednak “Lekarze" to nie był pierwszy serial medyczny na polskim rynku.

- W tej chwili seriale medyczne cieszą się na świecie ogromną popularnością i jest ich mnóstwo. Najlepsze, takie jak "Ostry dyżur", "Chirurdzy", "Siostra Jackie" czy "House", żyją przez wiele sezonów.  U nas przez długie lata istniało jedynie “Na dobre i na złe", w którym osią fabuły - podobnie jak w niemieckim pierwowzorze - były przypadki medyczne pacjentów zamknięte w jednym odcinku. Żadna stacja nie odważyła się na realizację tego gatunku po TVP2, dopiero TVN podjął to wyzwanie. Myślę, że “Lekarze" zadziałali dopingująco nie tylko na twórców serialu o szpitalu w Leśnej Górze. Dla mnie najważniejsze było stworzenie takiego konglomeratu ciekawych ludzkich osobowości, lekarskich biografii, aby miały one szansę  na długofalowe zaistnienie. Bardzo istotna była też medyczna wiarygodność i filmowa atrakcyjność sprzężone z gęstą opowieścią.

- Poza tym pamiętajmy, że gdy w 2005 r. startowała "Magda M.", mieliśmy zupełnie inny telewizyjny świat. Były cztery główne polskojęzyczne kanały telewizyjne. A dziś? Widz ma do wyboru ocean propozycji. Tym bardziej więc cieszę się, że “Lekarze" zostali zaakceptowani. Sporo debiutujących tytułów znika z ramówki po jednym sezonie!

Podobno seriale medyczne to nie jest tania zabawa...

- ... zwłaszcza, jeśli chce się je realizować rzetelnie, na poziomie podobnym do tego jaki prezentuje świat. My świadomie wybraliśmy, jako główną specjalizację dla naszych lekarzy, chirurgię i transplantologię. Świadomie też umieściliśmy akcję poza Warszawą, Wrocławiem czy Krakowem. Wykreowanie świata wiarygodnego medycznie było nie lada wyzwaniem, bo wcześniej z medycyną zetknęłam się jedynie jako pacjentka. A bardzo chciałam, by nasz serial wyglądał wiarygodnie. I nie bez powodu ma on tytuł "Lekarze". Opowiadamy w nim nie przez pacjentów, ale przez lekarzy. Bardzo szanuję ten zawód.


ŚwiatSeriali.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz